Na stołecznych scenach. W komediowym rytmie (fragm.)
NAPOLEON stał się ostatnio znów modny. Na scenie i na ekranie. Jeszcze pamiętamy go z "Madame Sans-Gene" w Syrenie, czy z późniejszej "Marysi i Napoleona" Jareckiego w Powszechnym oraz z wersji filmowej (Holoubek!), a już możemy go ponownie oglądać w kolejnych wcieleniach scenicznych. Swego czasu sygnalizowaliśmy - nadal zresztą grany - "Jarmark" Anouilha w Teatrze Kameralnym z Jackiem Woszczerowiczem w roli Bonapartego. Ale tego, co nam zaprezentował ostatnio Teatr Dramatyczny, jeszcze nie było! Można powiedzieć - sensacja. W sztuce Joanny Olczak "Ja-Napoleon", z której prapremierą wystąpił tenże teatr, rolę tytułową gra Danuta Szaflarska.
Punkt wyjściowy tej komedii, czyli sam pomysł, jest niezwykle zabawny. I bardzo prosty, choć oparty na sytuacji absurdalnej. Komedia jest współczesna, rzecz rozgrywa się w czterech ścianach mieszkania pewnego dziennikarza. Ma on żonę, dziecko w wieku przedszkolnym, teściową-pisarkę i gosposię pełną niewyżytych tęsknot i niezrealizowanych marzeń. Wtajemniczeni twierdzą, że realia sztuki zapożyczyła autorka dość wiernie z autentycznego domu, bohaterką komedii jest właśnie owa żona, nękana nieznośną codziennością zwykłej egzystencji: Obok męża, korespondenta jednej z zagranicznych gazet, któremu marzy się poważniejsza praca naukowa na bliżej nieokreślone tematy, dziecka przekomarzającego się bez litości ze swoją babcią i gosposi wiecznie spieszącej na kursy kroju; między ogrodnikiem czy sąsiadem ze słusznymi, trzeba przyznać pretensjami a pracownikiem gazowni, który zazwyczaj przychodzi w najmniej odpowiedniej chwili. Taki, rzec można, normalny roboczy dzień żony. I to tej uprzywilejowanej, nie pracującej zawodowo i mającej gosposię!
Otóż nasza bohaterka, wyraźnie zagubiona i znękana tym wszystkim, wciela się w postać opromienionego sławą wodza - samego Napoleona. On przecież nie da się tyranizować otoczeniu, jego nie mogą się imać drobne przeciwności dnia codziennego. I rzeczywiście. Ogrodnik z miejsca pada przed nią na kolana, groźny sąsiad zmienia się w potulną owieczkę, a na plac boju, czyli do wnętrza domu wkracza dzielny adiutant, by spełniać wszelkie życzenia ukochanego wodza. Pod oknem grupa wiernych wiarusów śpiewa żołnierskie piosenki. Ale problemy nie giną. Zmieniają tylko swój wymiar. Trzeba bowiem wydawać rozkazy, nakarmić zgłodniałych żołnierzy, dosiadać konia, wojować... Powrót do domu jest jedną wielką kapitulacją. Choćby dla tej właśnie sceny warto już wybrać się do Dramatycznego. Ileż wdzięku i humoru włożyła Szaflarska w postać Małego Kaprala! Naprawdę dłonie składać do oklasków. A za Szaflarską na brawa zasłużyli wszyscy pozostali wykonawcy. Sztuce, bardzo przez teatr podbudowanej, przydałyby się jeszcze większe skróty, zwłaszcza w wątkach pobocznych, jak choćby w wątku sąsiadki, która z kolei chroni się przed prozą życia i mężem brutalem w stroje Marii Walewskiej.
Ale choć o to czy owo można by się z młodą autorką spierać, trzeba uznać ten debiut za udany. Szykanie rodowodu "Napoleona" w twórczości Mrożka - też przemawia chyba na korzyść autorki. Że zaś brak nam bardzo dramaturgii współczesnej, a zwłaszcza komediowej, warto było ten debiut otoczyć opieką. Toteż Andrzejowi Szczepkowskiemu przyklaśniemy tym razem i jako reżyserowi sztuki, i jako dyrektorowi teatru.
Warto przy okazji tej premiery wspomnieć, że autorka "Napoleona" wyrosła nam z krakowskiej piwnicy "Pod Baranami". Toteż na warszawskiej premierze można było spotkać m.in. przywódcę duchowego tejże piwnicy, Piotra Skrzyneckiego. <<<